Zieliński Jacek Antoni  
                            WARSZAWSKI SYBIRAK  [o Janie Dziędziorze] 
                                             Arkusz nr 10/2000 

Gdybyśmy sobie wyobrazili obraz socrealistyczny pod tytułem  Posiłek , przedstawiałby on 
niechybnie obiad we wzorowo prowadzonej stołówce fabrycznej, albo paru robotników 
spożywających drugie śniadanie podczas fajrantu, koniecznie na tle hali maszyn lub 
dymiących kominów zakładu przemysłowego. O walorach formalnych tego obrazu mówić 
nie warto. Byłyby one nijakie. Teoria realizmu socjalistycznego charakteryzowała się tym, że 
jej postulaty estetyczne były sprzeczne ze sobą, co nijakość właśnie dawało w efekcie, o ile 
.artysta chciał traktować te postulaty poważnie.  
Osoby zwiedzające galerię Krąg Arsenału w gorzowskim Spichlerzu (oddziale Muzeum w 
Gorzowie) na samym początku oglądają dwa obrazy wiszące w bezpośrednim sąsiedztwie:  
Cebule  Marka Oberländera i  Posiłek  Jana Dziędziory, oba namalowane w roku l955 i 
pochodzące z Ogólnopolskiej Wystawy Młodej Plastyki w warszawskim Arsenale. O  
Cebulach  pisałem w majowym numerze  Arkusza . Obraz Dziędziory to wizerunek 
spracowanego ubogiego człowieka, spożywającego swój biedny posiłek w zgrzebnym 
otoczeniu. Otoczenie to zostało zaledwie zaznaczone, ale domyślamy się półmroku izby, 
oglądamy surowy blat niczym nie nakrytego stołu, a na nim położony wprost kawał razowego 
chleba i nóż. Pełnia światła skupia się na białej misce, reszta obrazu tonie w półcieniach. 
Dzisiaj nie ma w tym wizerunku nic szokującego, ale wówczas gdy został namalowany,. 
stanowił wyzwanie dla socrealistycznej wizji życia. A przecież i dzisiaj obraz ten robi 
wrażenie, wciąga w swą atmosferę. Sprawia to, w połączeniu z tematem, jego kolorystyka i 
światło, ekspresjonistyczny sposób jego malowania   szorstki, nawet brutalny, bez dbałości o 
piękno faktury. Gdyby nie te właśnie, z talentem i wewnętrznym przekonaniem użyte środki 
malarskie,  Posiłek  byłby dzisiaj niczym więcej jak dokumentem epoki. Tymczasem jest 
malarstwem. 
Nie mylili się koledzy Dziędziory, gdy widzieli w nim wielki, choć nie w pełni ujawniony 
talent. Jan Dziędziora (1926-1987), współtwórca wystawy w Arsenale, był przez cale lata 
legendą warszawskiego środowiska malarskiego. Szerszemu ogółowi pozostawał mało znany 
(lub znany raczej ze słyszenia) gdyż nie lubił brać udziału w wystawach. Za życia miał tylko 
dwie wystawy indywidualne. Już we wczesnych latach sześćdziesiątych, gdy klęska polskiego 
Października stałą się oczywista, Dziędziora właściwie skazał się na dobrowolne, wewnętrzne 
wygnanie. Ktoś, jakże trafnie, nazwał go  warszawskim sybirakiem . Dzięki tym nielicznym, 
którzy znali wartość jego twórczości, otrzymał w roku 1975 Nagrodę imienia Jana Cybisa. 
Skłonność Dziędziory do pozostawania w ukryciu mogła się wydawać nieco dziwna, gdy się 
pamiętało o jego głębokim przekonaniu, że sztuka jest sprawą społeczną, że powinna stanowić
 poważny wkład artysty w życie duchowe społeczeństwa. Ale Janek widział te sprawy raczej 
w perspektywie historii niż w perspektywie swego życia. Wiedział, że jego życie nie potrwa 
bardzo długo (w rezultacie żył  aż  sześćdziesiąt jeden lat), zdawał sobie sprawę ze stanu 
swego zdrowia, a jednak nie spieszył się. Na namalowanie jednego obrazu przeznaczał 
nieograniczoną ilość czasu. Bardziej bezpośrednio wypowiadał się w rysunkach i szkicach 
kolorystycznych. Dla zarobku wykonywał projekty kolorystyczne hal fabrycznych i 
monumentalne mozaiki. Przez parę ostatnich lat życia (dopiero!) prowadził pracownię 
malarstwa i rysunku w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Prace te traktował z cała 
powagą jako zadania artystyczne i pedagogiczne, więc i na nie poświęcał więcej czasu niż 
niejeden z jego kolegów. 
Dla dość wąskiego grona przyjaciół, do którego należeli zarówno malarze, jak pisarze (z 
najbliższym mu Wiktorem Woroszylskim), Dziędziora był autorytetem artystycznym i 
moralnym. W pewnych sytuacjach zadawaliśmy sobie pytanie: co by na to powiedział Janek, 
jak by postąpił? Takie sytuacje zaczęły się mnożyć od roku 1980. Wówczas Janek stał się 
żywym przykładem: zaangażował się poważnie w ruch  Solidarności  i w konspirację stanu 
wojennego. Ale ta działalność nie mogła rozwiązać jego dylematów artystycznych, z czego 
zdawał sobie sprawę. 
Dylemat był właściwie jeden, podstawowy. Jak pogodzić wypływające ze swej natury 
zainteresowanie człowiekiem i jego losem z wyzwaniami, które niosła sztuka dwudziestego 
wieku w zakresie formy artystycznej. Dziędziora zdawał sobie sprawę, że to, co było dobre 
na poziomie  Arsenału" w roku 1955, nie mogło już wystarczać w latach  sześćdziesiątych i 
później. Przekonanie to było zresztą zgodne z naturalnym prawem rozwoju, dojrzewania. 
Miał ambicję stworzenia formy, która byłaby zdolna wyrazić dramat człowieka poprzez 
wielką metaforę, a nie przez dosłowne opowiadanie. Dlatego nawet jego liczne rysunki z 
okresu stanu wojennego, w sposób oczywisty inspirowane takimi tragediami, jak śmierć 
Grzegorza Przemyka lub księdza Popiełuszki (ale i wcześniejszymi wydarzeniami: Gdańskiem
 '70, Radomiem '76)   nie są dosłowne. Są to naprawdę dramatyczne rysunki, a jednak ich 
autor wiedział, że dopiero jakiś długo malowany obraz, który  wchłonąłby  te rysunki w 
siebie, byłby tym celem, do którego dążył. Obraz  Zbity , za który otrzymał Nagrodę  
Solidarności  w roku 1982, był świetną zapowiedzią takiego dzieła, ale jeszcze nie był nim. 
Może to paradoks, a może właśnie jakaś prawidłowość, że najgłębsze zjednoczenie treści i 
formy, najwyższą kondensację wyrazu osiągnął Dziędziora w martwych naturach, 
malowanych w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Jeżeli prawidłowość, to 
polegałaby ona na tym, że sztuka dwudziestego wieku nie znalazła własnego klucza do 
wizerunku człowieka. Były kreacje nawet bardzo sugestywne, na przykład Pabla Picassa, ale 
miały one charakter indywidualny. Nie jestem pewien czy Dziędziora, podejmując ten 
problem, zdawał sobie sprawę na jak grząski teren wkracza. Ale drążył ten problem z odwagą 
i samozaparciem. Przekornie, pod koniec lat pięćdziesiątych, a wiec niebawem po upadku 
socrealizmu, podjął temat ludzkiej pracy w cyklu  Asfalciarze . Uważał, że dopiero teraz 
można pracę ukazać prawdziwie. Efektem jego zmagań z tym tematem była prawda obrazu 
malarskiego, ale nie prawda o pracy człowieka. W martwej naturze dylemat nie rysuje się tak 
ostro. Przedmiot, nawet silnie odrealniony, pozostawia w obrazie swój ślad   i to wystarcza. 
 Martwa natura z nożem  Jana Dziędziory, malowana w latach 1972-1975 stanowi perłę 
gorzowskiej kolekcji Krąg Arsenału. Dramatyczna wibracja plam barwnych jest w niej 
doprowadzona do stopnia rzadko spotykanego w sztuce polskiej tego stulecia, co stwierdzam 
z pełną odpowiedzialnością za wagę napisanych słów. Czy nie ma w niej dramatu człowieka? 
Jest, ale to dramat zmagań autora obrazu z tworzywem widzialnego świata i z materią 
malarską. Dopiero duża wystawa pośmiertna w  Zachęcie , w roku 1994, dała szerszej 
publiczności pojęcie o znaczeniu tego artysty w polskiej sztuce współczesnej. Dopiero hasło w
  Leksykonie sztuki polskiej XX wieku  Jolanty i Andrzeja Pieńkosów, wydanym w roku 
1996, znaczenie to potwierdza. Wcześniej były tylko wizyty przyjaciół w pracowni  
warszawskiego sybiraka .